Zimowy Ultramaraton Karkonoski
Jedyny, niepowtarzalny, wyjątkowy „Zimowy Ultramaraton Karkonoski im. Tomka Kowalskiego”.
Już podczas podróży w kierunku Karpacza wiadome było, iż pierwszy Zimowy Ultramaraton Karkonoski będzie odbywał się raczej w aurze typowo wiosennej, niż trudnych warunkach zimowych.
Dzień zawodów przypadł dokładnie rok i dwa dni po tragicznej śmierci Tomasza Kowalskiego na Broad Peak, którego pamięci dedykowany był ten bieg. Podczas briefingu było widać już wielką pasję i zaangażowanie ludzi, z którymi Tomek wspólnie spędzał czas.
Spotkałem Go dwukrotnie na jego prelekcjach, gdzie opowiadał o swoim ostatnim wielkim osiągnięciu, jakim było zdobycie czterech z pięciu szczytów siedmiotysięcznych, leżących na terenie byłego ZSRR w rekordowym czasie zaledwo 28 dni. Niestety z powodu zagrożenia lawinowego musiał zrezygnować z ostatniego szczytu, Piku Pobiedy. Zdobycie go razem, z wcześniejszymi Chan Tengri, Pik Komunizma, Pik Korzeniowskiej i Piku Lenina, nagradzane jest tytułem „Śnieżnej Pantery”.
Start
Ponieważ warunki pogodowe były łagodniejsze, niż przewidywano podczas organizacji imprezy, start został przesunięty z czwartej na piątą rano a wymagany sprzęt nieco okrojony.
Mija czwarta, a dokładnie jest pięć minut po, kiedy słychać odliczanie i przy słowach START ruszamy z pod Urzędu Miasta w Karpaczu na zmaganie się z ponad pięćdziesiecio-dwu kilometrową trasą biegu.
Start jest dość mocny i bardzo szybko stawka rozciąga się, dzieląc się na wyraźne trzy grupy. Początkowe metry biegną w dół asfaltowa drogą co pozwala złapać rytm i dobrze dogrzać mięśnie.
Po kilkuset metrach napotykamy pierwszego z wolontariuszy wskazującego zmianę kierunku. Teraz skręcamy w szeroką ubitą drogę szutrową jednocześnie zmieniając po raz pierwszy kierunek dół na kierunek góra.
Tempo czołówki nie spada. Dobiegają do mnie kolejni zawodnicy i razem wspinamy się na pierwszy , ponad trzystu metrowy, podbieg na trasie. Piąty kilometr trasy, znowu zmiana terenu i kierunku. Z wygodnej szerokiej drogi wbiegamy w wąski wąwóz najeżony śliskimi kamieniami. Trzeba zachować ostrożność i spokojnie zbiegać w dół. Pierwsza przeszkoda, zerwany betonowy mostek, bardzo dobrze oznakowany nie nastręcza większych problemów.
Robi się coraz jaśniej. Można schować czołówki. Pozwala na to wygodny, dwu kilometrowy, asfaltowy odcinek. Uśmiech do aparatu i dalej w prawo za wskazaniem obstawy biegu. Teraz już tylko pod górę.
Rozpoczęło się, rozciągnięte na dwunastu kilometrach, ponad tysiąc metrowe podejście pod najwyższy szczyt Karkonoszy – Śnieżkę. Na trasie, początkowo w dolnych odcinkach wygodnej i szerokiej, zaczyna pojawiać się śnieg a co gorsza lód. Po pokonaniu, pierwszych lodowych przeszkód, dochodzimy do punktu odżywczego. Umiejscowiony on jest na piętnastym kilometrze.
Zaraz po nim przekraczamy stok narciarski i dalej kierujemy się w górę. Lodowe tafle stają się coraz częstsze, i kilku biegaczy decyduje się na założenie nakładek antypoślizgowych. Kolejne kilometry to mozolne, czasem dość strome podejście, pod główne wzniesienie na trasie. Chwilę oddechu daje krótki zbieg lawirujący wąską ścieżką pomiędzy kosodrzewiną.
Grunt pod nogami jest już od kilku kilometrów koloru białego. Śnieg jest mocno zmrożony i dość dobrze ubity, przez niewątpliwie dużą ilość turystów odwiedzających ten szlak. Daje to idealne podparcie dla butów trialowych.
Teraz tylko pod górę
Komfortowa ścieżka wyprowadza nas na główny grzbiet Karkonoszy odsłaniając niesamowite widoki. Piękne słońce, świecące na wolnym od najmniejszej chmurki niebie. Pod nami wszystko dookoła przykryte nisko zawieszonymi mgłami. Można odnieść wrażenie iż jesteśmy odcięci od wszystkiego co stworzone przez człowieka. Jedynym przypomnieniem, jakże symbolicznym, jest nasz najbliższy cel, obserwatorium na szczycie Śnieżki w kształcie latających spodków.
Mijając drogowskaz z napisem Śnieżka 1602 m n.p.m., jesteśmy ostrzegani przed niebezpiecznym zbiegiem z tego szczytu. Po kilkunastu sekundach okazuje się że ostrzeżenia były jak najbardziej uzasadnione. Wygodna do tej pory ścieżka zamieniła się w lodową rynnę, bardziej stworzoną do bobslejów niż po to żeby nią zbiegać. Tutaj nawet nakładki dają jedynie iluzoryczne poczucie przyczepności. Podtrzymując się jedną ręką łańcuchów biegnących wzdłuż, powoli ześlizguję się do kolejnego, bezpiecznego wypłaszczenia.
Głęboki oddech, zerknięcie przez ramię, na najtrudniejszy odcinek tej trasy, i dalej w drogę. Po kilkudziesięciu metrach mijam kolejny punkt odżywczy i jedyny na trasie pomiar czasu. Nie zatrzymując się biegnę dalej szerokim, wygodnym szlakiem. Blask odbijającego się od śniegu słońca daję się dość mocno we znaki moim oczom. Mimo to nie mogę wyjść z podziwu. Jest pięknie.
Widoki wynagradzają wysiłek
Mijać kolejne wysokie pale, „przyozdobione” żółtymi taśmami wskazującymi drogę, pokonuję kolejne kilometry napawając się ciągle niepowtarzalnymi widokami. Od czasu do czasu napotykam grupy spękanych skał przybierające fantazyjne kształty. Są to granitowe ostańce, tak charakterystyczne dla pasma Karkonoszy.
Dość mocny podbieg na trzydziestym drugim kilometrze, wynagradza wizyta na punkcie. To już trzeci na trasie punkt odżywczy. Gospodarze biegu zapewnili dość bogato zaopatrzony stół. Na punktach można było, oprócz standardowych wzmacniaczy w postaci czekolady, ciastek napojów ciepłych i zimnych, zjeść również zupę pomidorową a nawet napić się czerwonego barszczu.
Większość trasy po grzbiecie jest płaska z lekkimi wzniesieniami. Jednak kiedy myślisz że już wszystkie podbiegi masz za sobą wyrasta kolejny, na szczęście już ostatni, szczyt – Szrenica. Tym razem obiegamy go z lewej strony zyskując trochę siły jaką na pewno trzeba by było wydatkować wbiegając na szczyt.
Dajcie wody
Teraz już tylko w dół. Ostatni punkt odżywczy na czterdziestym piątym kilometrze. Tutaj wreszcie zatrzymuję się na łyk ciepłej herbaty z cytryną. Dotychczas biegłem o swoim wikcie, jednak ten skończył się na dwa kilometry przed punktem. Uzupełniam softflask izotonikiem i wspólnie z kilkoma zawodnikami zbiegamy w upragnionym kierunku.
Ostatnie kilometry mijają bardzo szybko. Drogę skraca i uprzyjemnia, mimo dość mocnego tempa, konwersacje z nowo poznanymi ludźmi. Tutaj na nowo nabiera znaczenia formuła „W kupie raźniej”, i mimo zmęczenia, humory dopisują.
Śnieg ustępuje. Zmrożona, szeroka droga szutrowa z kolejnymi metrami powoli staje się coraz bardziej miękka.
Dobiegamy do wolontariuszy, którzy mimo świetnie oznakowanej trasy, wskazują dodatkowo prawidłowy kierunek. Tutaj należą się ogromne podziękowania dla organizatorów. Cała trasa była genialnie oznakowana. Żółte taśmy -tam biegniemy. Czerwone taśmy – tam nie biegniemy. Dodatkowo w miejscach newralgicznych wolontariusze wskazujący nam kierunek lub ostrzegający nas o niebezpieczeństwie na trasie.
Ostatnie dwa kilometry. Przekraczam uważnie drogę krajową nr 3 i poboczem wzdłuż barierek udaje się w kierunku ostatniego podbiegu prowadzącego na Polanę Jakuszycką. Właśnie tam, w najbardziej znanym ośrodku narciarstwa biegowego w Polsce, umiejscowiono metę.
Meta
Po sześciu godzinach i dziewiętnastu minutach biegu, z kamerą w jednej ręce i plecakiem w drugiej przekraczam metę jako 49 zawodnik, z początkowej 148 osobowej stawki. Na mojej szyi wisi już medal wykonany z drewnianego krążka, przyozdobiony wypalonym logo i nazwą biegu.
Pierwszy takim medalem mógł się pochwalić Bartosz Gorczyca z wprost kosmicznym czasem 04:34:30. Kolejny zawodnik miał prawie dziewiętnasto minutową stratę.
W swój dzień, dzień kobiet, jako pierwsza najlepsza Pani przybiegła Sabina Gielzak w 05:34:22.
Jako ostatni zawodnik przybiegł po prawie dziesięciu godzinach Andrzej Wolski, który odebrał serdeczne gratulacje od szefowej całego zamieszania Agnieszki Korpal.
Nagrody
O godzinie 18 odbyło się uroczyste wręczenie nagród w biurze zawodów. Gośćmi specjalnymi była rodzina Tomka, Z-ca burmistrza Karpacza Ryszard Rzepczyński i naczelnik Karkonoskiej Grupy GOPR Olaf Grębowicz. Rodzice Tomka nie kryli wzruszenia podczas podziękowań dla przyjaciół, kolegów i znajomych syna, dzięki którym odbyła się tak wspaniała inicjatywa.
Na uwagę zasługiwały niepowtarzalne puchary wykonane z drewna za miejsca od 1-3. Okazjonalnym logotypem oraz całą oprawą graficzną zajął się syn zmarłego tragicznie Macieja Berbeki, Staszek. Po wielkim osiągnięciu jakim było pierwsze zimowe wejście, Maciej Berbeka wraz z Tomkiem Kowalskim na zawsze zostaną na zboczach Broad Peak’u.
Tomek musiał być naprawdę wyjątkowym człowiekiem, czego dowiedli organizatorzy tak bardzo zaangażowani w organizację tej wyjątkowej imprezy. Chyle czoła przed ponad osiemdziesięcioma wolontariuszami, dzięki którym odbyły się niepowtarzalne zawody.
Już nie mogę się doczekać kolejnej edycji. Być może tym razem Matka Natura wynagrodzi tegoroczne starania organizatorów i obdarzy nas zimą z prawdziwego zdarzenia. Ponieważ zawodnicy, a przede wszystkim organizatorzy, jak by to Tomek powiedział, „…wykonali kawał naprawdę dobrej, niewiarygodnej, nikomu niepotrzebnej roboty”.
Tomek
Wyniki biegu
Kobiety
1. Sabina Gielzak – 05:34:22
2. Ewelina Pisarek – 06:06:39
3. Justyna Zyszkowska – 06:09:41
Mężczyźni
1. Bartosz Gorczyca – 04:34:30
2. Piotr Karolczak – 04:53:16
3. Piotr Betkowski – 04:55:17
Pełne wyniki dostępne są tutaj.
Komentarze